Dlaczego słabo wykształceni ludzie mają na ogół dużo dzieci?
O tym, że rodziny wielodzietne to najczęściej rodziny biedne - także biedne nawet w znaczeniu ogólnym (bez uwzględniania liczby domowników) wiemy wszyscy od bardzo dawna.
Problem jednak jest bardziej złożony niż mogłoby się wydawać.
W czasach rządów PO, szczególnie w najtrudniejszym ich okresie (2013-2014 r.) wielu ludzi zarabiających najniższą krajową lub minimalnie powyżej najniższej krajowej bardzo narzekało na swój standard życia.
Te sygnały były jednym z powodów zaproponowania przez PiS programu 500+ w kampanii wyborczej na rok 2015.
Zauważyłem jednak pewną prawidłowość (mniej lub bardziej zgodną z rzeczywistością, ale mocno pokrywającą się z moimi obserwacjami) - ludzie, którzy narzekali na niski standard życia przy najniższej pensji to były głównie osoby posiadające dużą liczbę dzieci (4 i więcej dzieci).
Prawda jest jednak taka, że nie wszystkie osoby zarabiające w okolicach najniższej krajowej żyły ubogo - zauważyłem, że jakoś dziwnym trafem w tamtych czasach osoby zarabiające bardzo skromnie, ale z wyższym wykształceniem i (najczęściej pracujące umysłowo) miały dużo mniejsze problemy z utrzymaniem siebie i swojej rodziny.
Przykładem takiej grupy byli nauczyciele - nauczyciele zarabiali podobnie, co robotnicy, a często nawet mniej od robotników.
Wiem, że niektórzy mogą tą tezę obalić "argumentami" o "nauczycielach mianowanych", czy "nauczycielach dyplomowanych", ale również wśród robotników występują (i wtedy także występowały) grupy dobrze zarabiające, nawet powyżej średniej krajowej - np. górnicy.
Jednak podobnie jak górnicy wśród wszystkich robotników, nauczyciele z awansami wśród wszystkich nauczycieli to jest niewielki procent i znałem zarobki wielu swoich nauczycieli w czasach kiedy chodziłem jeszcze do szkoły.
Było to około 2000-2500 złotych na rękę, czyli tyle samo, co zarobki przeciętnego robotnika.
Robotnicy, uważani za jednych z najbiedniejszych, zarabiali bardzo podobnie, co nauczyciele, a jednak zawsze zastanawiało mnie, dlaczego nauczyciele, w przeciwieństwie do robotników:
-mieli skromne, ale jednak ładniejsze i bardziej zadbane samochody,
-byli skromnie, ale jednak znacznie ładniej ubrani (również po pracy - nie liczę stroju roboczego),
-nauczycielki, nawet te które nie miały żadnych awansów były bardziej zadbane niż np. kasjerki w supermarketach - np. częściej używały perfum lub malowały paznokcie,
-nauczyciele na ogół kupowali lepsze i zdrowsze jedzenie niż robotnicy, podczas gdy robotnicy często narzekali, że nie stać ich nawet na dobrą wędlinę, mimo takich samych, jak nauczyciele zarobków,
-nauczyciele stołując się na mieście, także wybierali na ogół lepsze miejsca niż robotnicy (nauczyciel - tańsza, ale jednak trzymająca jakiś poziom restauracja, robotnik - najtańszy kebab "z papieru toaletowego" u Araba/Murzyna, bo "na nic innego nie było ich stać).
Powód zupełnie różnego standardu życia w grupach zawodowych zarabiających podobnie, który najbardziej przychodzi mi do głowy to fakt, że małżeństwa robotnicze (np. budowlaniec i kasjerka) mają na ogół dużo większą liczbę potomstwa niż małżeństwa pracujące umysłowo, nawet te najniżej zarabiające (np. szeregowi pracownicy biurowi, ci na najniższych stanowiskach, którzy zarabiają jeszcze mniej niż nawet przeciętny nauczyciel czy przeciętny robotnik).
Dlaczego więc ludzie z zasadniczym zawodowym lub średnim wykształceniem płodzą tak dużo potomstwa?
Tym bardziej - że pracownicy fizyczni mają na ogół mniej wolnego czasu niż pracownicy umysłowi - osoba pracująca umysłowo, nawet w biurze na ogół szybciej jest w stanie zarobić taką samą wypłatę miesięczną, co robotnik (stawka godzinowa).
Dodatkowo robotnicy często mają nadgodziny, a pracownicy biurowi (szczególnie ci w budżetówce) bardzo rzadko.
Po trzecie, pracownicy umysłowi, nawet o najniższych dochodach mają na ogół o wiele dłuższe przerwy w pracy niż pracownicy fizyczni, wiec w praktyce czas pracy może być znacznie mniejszy, mimo takiego samego czasu nominalnego.
Dlaczego więc robotnik, który robi jak wół przez 10-12 godzin dziennie (na budowie) oraz jego żona, która także 10-12 godzin dziennie robi jak wół (na kasie w sklepie) i zarabiają minimalnie powyżej najniższej krajowej dążą do tego, aby mieć piątkę dzieci, a pracownikom biurowym, którzy zarabiają tyle samo miesięcznie lub mniej i w dodatku mają dużo wolnego czasu i mało obciążającą pracę (8 godzin w biurze to nie jest to samo, co 8 godzin na budowie lub w supermarkecie) w zupełności wystarczy jedno dziecko lub wcale?
Prawda jest taka, że za najniższą krajową w Polsce można przeżyć na całkiem niezłym poziomie - wiem, że do dobrobytu takiego jak w Niemczech jeszcze daleko, ale para nie posiadająca dzieci, gdzie oboje zarabiają 2700 na rękę w Polsce (razem 5400) może całkiem nieźle żyć, a 500 złotych na miesiąc nie pokrywa w całości utrzymania jednego dziecka, więc i tak rodzice muszą dokładać ze swoich pensji.
Jeżeli mają dwoje dzieci i łącznie dodatkowe 1000 złotych, to i tak całe gospodarstwo domowe (4 osoby) ma 6400 złotych, czyli 1600 złotych na osobę.
Gdyby taka para nie miała dzieci w ogóle, to przy łącznym budżecie wyszłoby 2700 na osobę!
1600 na osobę i 2700 na osobę - widzicie jak dużą różnicę w standardzie życia - także dla samych rodziców, którzy muszą się dokładać na utrzymanie i odejmować sobie część przyjemności powoduje chęć posiadania dzieci.
Oczywiście nie uważam, że nie należy ludzi zachęcać do posiadania potomstwa - owszem należy, ale ludzi bogatych o wysokim statusie społecznym, a nie ludzi pracujących na najniższych stanowiskach.
Oczywiście, chciałbym zaznaczyć, że liczba potomstwa zależy głównie nie od dochodów, a od wykształcenia, a błędne spostrzeżenie korelacji liczby potomstwa odwrotnie względem dochodów, wynika głównie z tego, że bogaci ludzie to najczęściej ludzi dobrze wykształceni.
W naszym kraju korelacja wykształcenia (szczególnie wykształcenia wyższego wobec wszystkich innych poziomów) z dochodami jest bardzo silna i to ono głównie determinuje dochody - wszystkie dobrze płatne zawody wymagają wykształcenia wyższego.
To nie zamożność, lecz wykształcenie głównie determinuje liczbę posiadanego potomstwa - gdyby zrobić statystyki dot. korelacji liczby potomstwa z dochodami, ale w ramach grupy o jednakowym wykształceniu (np. tylko ludzie z wykształceniem średnim, albo tylko ludzie z wykształceniem zawodowym) raczej na pewno okazałoby się, że jest odwrotnie - milionerzy z wykształceniem zawodowym lub średnim bardzo często ponadprzeciętną liczbę dzieci - często większą niż ludzie z takim samym wykształceniem, ale pracujący na najniższych stanowiskach. Tak samo ludzie z wyższym wykształceniem, ale bardzo mało zarabiający często mają tylko jedno dziecko lub wcale i najczęściej jest to mniej niż ich koledzy, którzy pracują na wysokich stanowiskach - ludzie zarabiający 30 000 na miesiąc i więcej, nawet bardzo dobrze wykształceni często mają 3-4 dzieci.
Bogaci ludzie w Polsce i w większości krajów, po zredukowaniu wpływu innych czynników (głównie wykształcenia) wpływających na statystyki mają więcej dzieci, a mylna korelacja wielodzietności z biedą głównie wynika z bardzo silnej korelacji poziomu zamożności z wykształceniem.
Zresztą ludzie mający najmniej dzieci, wcale nie należą do najbogatszych.
Nawet, przy bezwzględnych porównaniach, w których nie jest brane pod uwagę wykształcenie, ludzie posiadający najmniejszą liczbę dzieci wcale nie należą do najbogatszych.
Zauważyłem, że najmniej dzieci posiadają generalnie pary zarabiające w okolicach 1,5 średniej krajowej (6000-9000 na rękę - razem 12000-18000), czyli lepiej od przeciętnego Polaka, ale nadal daleko od milionerów.
Nie tylko milionerzy, ale nawet pary zarabiające od 6 średnich pensji wzwyż (30 000 złotych i więcej - razem minimum 60 000 złotych) często mają właśnie więcej dzieci niż ludzie zarabiający 5000-10 000 złotych. Bardzo wiele par, gdzie oboje rodziców zarabia około 30 000 - 40 000 złotych miesięcznie ma 3 lub 4 dzieci.
Korelacja poziomu dochodów z liczbą potomstwa nie jest odwrotna na wszystkich etapach. Generalnie ludzie bogaci (bardzo bogaci) mają więcej dzieci niż nawet ludzie zarabiający przeciętnie (4000-5000 miesięcznie - mediana pensji w Polsce).
Praktycznie jedynym przedziałem zarobków, gdzie ta korelacja jest wyraźnie odwrotna względem poprzedniego przedziału jest porównanie osób zarabiających przeciętnie (4000-5000 złotych) z osobami o najniższych dochodach (2700-3500 złotych). Ludzie zarabiający 5000-10 000 złotych na miesiąc mają minimalnie mniejszą liczbę potomstwa niż ludzie zarabiający przeciętnie, ale tu już korelacja jest bardzo minimalna, natomiast od okolic 10 000 wzwyż korelacja dochodów z liczbą potomstwa jest raczej pozytywna.
Pomijając negatywną korelację dochodów z liczbą potomstwa między osobami zarabiającymi przeciętnie (4000-5000 złotych), a osobami zarabiającymi około dwukrotności tej kwoty (8000-10 000 złotych), która jest bardzo minimalna (ogólnie od zarobków rodziców 4000-5000 złotych wzwyż liczba posiadanego potomstwa wraz z zarobkami statystycznie rośnie, ale rośnie bardzo minimalnie), jedyną grupą, gdzie zarobki są odwrotnie jednocześnie bardzo silnie skorelowane (bardzo duża dynamika) z liczbą potomstwa to rodzice zarabiający 2700-5000 na miesiąc, gdzie statystyczna liczba potomstwa faktycznie bardzo gwałtownie spada wraz z zarobkami, ale oczywiste jest, że specyficzne wyniki na tym przedziale głównie powoduje bardzo silna korelacja zarobków z wykształceniem (umysłowi pracownicy są zarówno w jednej jak i w drugiej grupie, ale pracownicy fizyczni prawie wszyscy zarabiają poniżej 4000 złotych, stąd niezgodność tego przedziału z ogólnym trendem).
Na wyższych etapach (szczególnie powyżej 10 000 złotych miesięcznie) wpływ wykształcenia na zarobki jest już bardzo minimalny. Ludzie zarabiający 40 000 - 50 000 na miesiąc mają prawie identycznie wykształcenie, co ci, którzy zarabiają 10 000 - 12 000 na miesiąc. Na tym etapie trzeba już zaoferować pracodawcy coś więcej niż tylko tytuł magistra lub doktora.
Jednak w przypadku ludzi przeciętnie zarabiających, rola wykształcenia jest ogromna. Nie oszukujmy się - w przedziale najniższa krajowa (około 2700 złotych) do około 1,7-krotności najniższej krajowej (około 4600 złotych) korelacja dochodów z wykształceniem jest ogromna.
Dodatkowy szok budzi fakt, dlaczego ludzie aktualnie zarabiający tyle samo, ale nie mających większych szans na wyższe dochody (przynajmniej wyższe względem przeciętnego człowieka - pomijam wzrost dochodów wynikający z ogólnej poprawy poziomu życia dla wszystkich w ostatnich dekadach), którzy wiedzą, że i tak już nigdy nie skończą studiów i tak chcą mieć kolejne dzieci, natomiast osobom które zarabiają tyle samo, ale mają dużo większe szanse na awans w zupełności wystarczy jedno dziecko.
Np. 40-letni robotnik, jeżeli nie jest zbyt inteligentny, nie ma szansy na żaden większy awans społeczny i on o tym wie (jest za głupi, aby skończyć studia, ale jednak jest na tyle mądry, że doskonale wie, że nigdy nie osiągnie większego awansu i zawsze zostanie szeregowym robotnikiem), który ma 4 dzieci, myśli o następnym, a
np. 40-letnia nauczycielka, która aktualnie zarabia tyle samo, ale ma nadal bardzo duże szanse na awans (nawet dyrektorką szkoły można zostać w bardzo późnym wieku i zarabiać zupełnie inaczej niż zwykły nauczyciel) i ma 1 dziecko, w ogóle nie myśli o następnych.
Dlaczego tak jest, że statystycznie robotnicy zarabiający np. 3500 złotych na miesiąc, nie mający prawie wcale wolnego czasu, styrani jak woły, ledwo dający radę utrzymać rodzinę i liczący każdą złotówkę, którzy wiedzą, że nigdy nie będą w stanie skończyć studiów i zawsze pozostaną skromnymi robotnikami na szeregowych stanowiskach (jedyny awans, na jaki mają szansę w przyszłości to ogólnospołeczny, wynikający z postępu gospodarczego i technologicznego) i mają 4 dzieci, nadal marzą o kolejnym - piątym, natomiast pracownicy umysłowi (np. nauczyciele, ale także pracownicy biurowi), którzy tak samo zarabiają 3500 złotych na miesiąc i wiedzą, że mogą mieć w przyszłości dużo lepiej niż obecnie (np. kierunki wykształcenia wyższego, jakie posiada duża część pracowników biurowych, nawet jeśli obecnie są mało atrakcyjne dla pracodawców, w przyszłości mogą stać się bardzo pożądane i otworzyć takim ludziom drogę do bardzo szybkiego awansu społecznego i nawet kilkukrotnego wzrostu zarobków - w przypadku robotników jest to mało prawdopodobne) i kiedyś ich wykształcenie może stać się dużo bardziej pożądane przez pracodawców i mają 1 dziecko, to jedno dziecko im w zupełności wystarczy i w ogóle nie planują drugiego?
Piszę o swoich spostrzeżeniach na temat zależności wykształcenia do liczby posiadanych dzieci, ponieważ jest mi przykro, że małżeństwa robotnicze najpierw chcą mieć jak najwięcej dzieci, a później ledwo wiążą koniec z końcem.
Tacy robotnicy, gdyby nie mieli dzieci, mogli być żyć na zupełnie innym poziomie - duża liczba potomstwa szkodzi nie tylko ich dzieciom, ale także nim samym.
Za polską płacę minimalną da się wyżyć na całkiem przyzwoitym poziomie i w najbardziej czarnym okresie rządów PO (2013-2014 r.) także się dało godnie żyć i nawet wtedy ludzi o najniższych zarobkach mogliby kupować dużo bardziej zadbane samochody, kupować lepsze produkty spożywcze w sklepach (których spożywanie nie uwłaczałoby ich godności), kupować lepsze ubrania i ogólnie żyć bardziej swobodnie i mieć więcej czasu dla siebie.
Skoro para osób z wykształceniem zasadniczym zawodowym, np.: budowlaniec i kasjerka wie, że nigdy nie będą w stanie zdobyć wykształcenia wyższego, po to przerasta ich możliwości intelektualne i zawsze będą tylko budowlańcem i kasjerką niech postanowią, ze nie będą mieli dzieci wcale, a nie robić piątkę bachorów, a potem dziwić się, że mimo pomocy państwa (500+ na każde dziecko, co nie pokrywa utrzymania jednego dziecka (na godnym poziomie) nawet w połowie) nadal muszą żyć jak dziady, w sklepach na wiele rzeczy mogą tylko popatrzeć i wciąż muszą liczyć każdą złotówkę!
Różnica między poziomem życia, jaki gwarantuje najniższa krajowa, a tym jaki gwarantuje średnia krajowa (około dwukrotności najniższej krajowej) owszem występuje, ale nie jest tak wielka, jak wskazują statystyki, a przekłamanie wynika głównie z tego, że w okolicach najniższej krajowej jest dużo odsetek procent małżeństw wielodzietnych niż okolicach średniej krajowej, co dodatkowo potęguje i tak dwukrotną różnicę.
Nawet w 2013-2014 r. za najniższą krajową można było przeżyć na całkiem wysokim (niekoniecznie w porównaniu z krajami Europy zachodniej w tym samym czasie, ale np. w porównaniu np. z okresem największego wyzysku w Polsce, czyli w latach 90 i pierwszej połowie lat 2000 - tak, tak - największy wzrost wyzysku (w skali 12 miesięcy) i nierówności społecznych miał miejsce pod koniec rządów SLD, czyli w 2004-2005 roku, natomiast wyzysk i nierówności społeczne w 2013-2014 r. były bliższe do stanu obecnego niż do lat 2004-2005 i w rzeczywistości sytuacja robotników w Polsce była faktycznie gorsza, ale tylko minimalnie gorsza niż obecnie).
Jest mi żal takich małżeństw, że ich krótkowzroczność i dzikie, zwierzęce zapędy powodują wieloletnią biedę i nędzę nie tylko dla ich dzieci, ale także dla ich samych (sytuacja najczęściej poprawia się dopiero, gdy stają się dorosłe i zaczynają pracować, czyli wtedy gdy rodzice są już około 45-50 roku życia).
Cieszyć się życiem razem ze swoją drugą połową i konsumować każdy dzień w możliwie najlepszy sposób, w ramach tego, na co pozwala skromne 5400 złotych (2700 złotych x 2), i pogodzić się z tym, że nigdy zarobków swojego kierownika mieć się nie będzie i starać się możliwie jak najwięcej zapewnić dla siebie (wiem, że taka wypłata nie pozwala na luksusy, ale para bezdzietna z takimi dochodami żyje dużo bardziej komfortowo niż nawet para z 1 dzieckiem), a nie rozmnażać się do oporu, a potem płakać, że nie starcza na życie!
Rodziny wielodzietne powinni mieć głównie ludzie bogaci i najlepiej jednocześnie dobrze usytuowani, dobrze wykształceni i posiadający szeroki autorytet i wysoką pozycję społeczną - lekarze, prawnicy, dyrektorzy w wielkich korporacjach i wszyscy ci, którym cała reszta zazdrości dobrobytu i charyzmy.
Nie piszcie, że ludzie muszą mieć dzieci, żeby miał kto pracować, na ich emerytury - dużo lepiej byłoby gdyby 20% najbogatszych par miało po 10 dzieci niż gdyby każda para miała po 2.
10 * 1/5 / 2 = 1 dziecko na jedną osobę dorosłą
2 * 1/1 / 2 = 1 dziecko na osobę dorosłą
Co za różnica, czy za przetrwanie genetyczne ludzkości będzie odpowiadać równomiernie cała populacja w wieku rozrodczym, czy tylko 20% górnych jej procent, ale za to w dużo większej ilości?
Oczywiście nie jestem za tym, żeby ludzi bogatych i wykształconych zmuszać do płodzenia dziesiątki dzieci i karać za to, że taka para nie doczekała się określonej liczby dzieci do określonego wieku - nie jestem Ceasescu i wszelkich ograniczeń wolności się brzydzę!
Ale przynajmniej ZACHĘCAĆ dzieci i młodzież z inteligenckich i bardzo wysoko usytuowanych (dzieci prawników, dzieci lekarzy, dzieci milionerów, dzieci prezesów największych firm) rodzin do tego, aby w przyszłości mieli jak najwięcej dzieci, a jednocześnie zniechęcać do posiadania potomstwa tych, którzy mają słabe pochodzenie (dzieci robotników, dzieci kasjerek, dzieci osób wykonujących najprostsze prace), aby zarówno młodszemu (dzieci ludzi z wyższych sfer najprawdopodobniej także będą ludźmi z wyższych sfer) jak i starszemu pokoleniu (ludzie z najniższych warstw społecznych (spośród ludzi pracujących - nie liczę osób mocno niepełnosprawnych, którzy bez względu na dochody i tak na ogół nie posiadają dzieci), natomiast poziom życia dla ludzi o najwyższych dochodach i tak niewiele się obniży - dla milionera utrzymanie 10 dzieci nie stanowi finansowo żadnego problemu, bo on może łatwo utrzymać nawet 1000 dzieci, a ludzie najbogatsi też na tym zyskają - zyskają poprzez jeszcze większy szacunek niż obecnie i dumę oraz podziw reszty społeczeństwa, wynikający z dużej liczby potomstwa - dużej liczby potomstwa, które dużo osiągnęło i które warto było wychowywać).
Np. ZACHĘCAĆ w szkołach uczniów 7-8 klas SP, którzy się dobrze uczą i planują iść do liceum do tego, żeby mieli minimum 3 dzieci, tych co uczą się średnio i planują iść do technikum, żeby mieli 1, maksymalnie 2 dzieci, a tych którzy się uczą najsłabiej i planują iść do zawodówki, żeby nie planowali dzieci wcale!
Nie traktujcie moich postulatów jako eugenikę - nie wynikają one z tego, że ludzi bogatych i z wykształceniem wyższym uważam za lepszych, czy bardziej wartościowych, tylko z tego, że wiem, że dzieci takich osób statystycznie będą żyć dużo lepiej, jak będą dorosłe niż dzieci osób pracujących fizycznie z marnymi zarobkami.
Ja uważam, że właśnie robotnicy to też wartościowi ludzie i różnica w standardzie życia między robotnikami, a ludźmi pracującymi umysłowo (często w tych samych firmach) jest zbyt duża (nieproporcjonalna) względem różnicy w ich faktycznej przydatności dla społeczeństwa (np. 2x większa przydatność dla społeczeństwa i aż 10x wyższa pensja) i właśnie dlatego uważam, że osoby z wykształceniem zawodowym nie powinny mieć dzieci wcale lub mieć maksymalnie jedno dziecko, aby samym RODZICOM żyło się lepiej i żeby różnica między nimi, a ich kierownikami nie był tak drastyczna!